Bo na nic poważniejszego nas nie stać...
Vil spacerował sobie spokojnie. Szumiało mu przyjemnie w głowie. Rozejrzał się dookoła i stwierdził, że to miejsce nada się na odpoczynek. Położył się w wysokiej trawie i patrzył się w chmury wolno pełzające po niebie.
Offline
Elaith tym czasem przechodził łąką, jak gdyby kierując się w określonym kierunku. Po chwili przeszedł mu po plecach znajomy dreszczyk, co dało mu znać, że w okolicy nie jest sam. Odwrócił się i ledwo dojrzał przez oślepiające promienie słońca czyjąś postać leżącą w trawie. Założył kaptur i podszedł nieco bliżej, po chwili stając nad leżącym mężczyzną.
- Robisz z siebie łatwy cel, leżąc tutaj, w pobliżu znajduje się sporo bandytów - mruknął, wycierając o zabrudzoną chustkę utopiony wcześniej w czyjejś krwi jeden z mieczy. - Mimo wszystko, mamy piękny dzień na odpoczynek.
Offline
Vil dalej leniwie leżał na ziemi. W końcu spojrzał na nieznajomego jednym okiem.
- Nie jestem taki bezbronny jak się może wydawać. - Odparł beznamiętnie. Tak, często pomagały mu w tym wilcze instynkty. - A dzień owszem, piękny...
Offline
- Może w nocy.. Wilku - posłał mu kapryśny uśmiech.
Schował wierną broń do pochwy i odwrócił się na pięcie.
- Oby Cię nie zawiodły Twoje ostrza. Tutaj dzień jest inny niż noc... - ostrzegł go z nieco rozbawionym obrazem twarzy. Odwrócił się na pięcie, po czym ruszył we własnym kierunku, gwiżdżąc pod nosem znaną ludzką balladę o bandytach.
Offline